Odrysować Szczęście od Szablonu
by sennajawie
Obłęd. W porównaniu z indonezyjskim stylem życia nasza, europejska codzienność to czysty obłęd.
Poczatek studenckiej codziennej egzystencji każdego dnia złowrogo obwieszcza mi znienawidzony dżwięk budzika ( z nim nigdy się nie zaprzyjaźnię, nie ma szans, nawet ustawienie piosenki “Always look on the bright side of life” jako budzacego dzwonka nie zaowocowało wywołaniem żadnych pozytywnych odczuć w jego kierunku).
Już nie śpię. Czas na szybka kalkulacje i targowanie się sama ze soba o 10 minut snu. Jest 6:50, zdecydowanie powinnam wstać. Ale przecież jeśli poświęcę śniadanie i tylko złapię w biegu jabłko i jogurt, mogę jeszcze poleżeć jeszcze 10 minut. Otwieram lewe oko do połowy i przestawiam budzik na 7:00. Znowu przymykam oczy. Nie czuję w sobie ani odrobiny energii, tak bardzo przecież potrzebnej, aby stawić czoła wszystkim zadaniom, które szykuje dla mnie nadchodzacy dzien. Ale 7:00 to już czas krytyczny. Chociaż umysł ciagle jeszcze na zwolnionych obrotach, szczotkujac zeby , przez głowę z niepokojaca predkoscia przelatuja mysli: “Czy ze wszystkim dzisiaj zdażę? Czy uda mi się załawić wszystko, co na dzisiaj zaplanowałam? Miałam wstawić pranie, już nie zdażę, trzeba lecieć, jestem spóźniona”.
Wtedy spogladam na bransoletkę, która przywiozłam z Jawy i która wydaje się do mnie krzyczeć “STOP! To nie takiego życia chcesz, przeprogramuj się szybko na tryb “Indonesian lifestyle!!”
Zatrzymuję się i biorę głęboki oddech. Uśmiecham się w duchu i przypominam sobie, jak to było na Jawie.
Już ponad miesiac temu wróciłam z Indonezji. W międzyczasie wrześniowa sesja poprawkowa na uczelni dała mi się we znaki i o mały włos uruchomiłaby szablon życia sprzed wyjazdu, czyli naprawdę beznadziejny. Teraz wiem, że to co widziałam w Indonezji, przeżyte przygody, o których mogę opowiadać nie licza sie tak bardzo jak wprowadzenie zmian do mojej polskiej codzienności. Zmian, o które modliłam się każego dnia w Indonezji, obserwujac życie tubylców. Marzyłam, żeby szablon tamtejszego życia wprowadzić tutaj, w moja polska codzienność. Jest to szablon “liścia na wietrze”- życia bez zbytniego planowania i analizowania, bez stresowania samej siebie podejmowanymi zobowiazaniami i nakładaniem na siebie zbyt wielkiej ilości obowiazków, układania planów dnia z góry skazanych na porażkę, bo okraszonych zbyt duża dawka optymizmu, przez to nierealnych.
Liście na wietrze, czyli Indonezyjczycy nie staraja się dopasować i nagiać wydarzen każdgo dnia do swojego grafiku. Nie gonia nieustannie za celami, które zostały im przez innych lub siebie samych narzucone wierzac, że po ich osiagnieciu odnajda szczęście i sens w swoim życiu
Indonezyjczycy maja wlaczony całodobowy tryb luzu, dystansu i pokory do życia. Szukania szczęścia w każdej minucie. Wydarzenia niech się wydarzaja, oni dopasuja swoje zycie do tego, co przyniesie los, przecież w końcu i tak nie maja na to zbyt wielkiego wpływu.
Skad takie podejście i pokora do życia u całego narodu indonezyjskiego? Czemu żyja tak kontrastowo szczęśliwiej niż Europa? Już dawno obiecałam, że wyjaśnie tę zagadkę. Odpowiedź jest zaskakujaco prosta, wszystko wyjaśnili mi Jawajczycy: “Na Jawie nie możesz żyć z głowa pełna zmartwień. Tutaj w każdej chwili, każdego dnia spodziewaj się wybuchu wulkanu, trzęsienia ziemi albo tsunami. W każdym momencie twoje życie może dobiec końca i nie masz na to najmniejszego wpływu. Nie masz więc innego wyjścia, jak cieszyć się każda chwila, która masz, szukajac radości w codzienności.”
Ot i cała filozofia życia, narzucona mieszkańcom Jawy przez niesposkromione żywioły. Żywioły niosace śmierć i zniszczenie, ale paradoksalnie obdarowujace tak nieznana nam, Europejczykom, radosna codziennościa.
trafiłaś w dziesiątkę. odkąd musiałam stawić czoła sesji po powrocie z praktyk, myśl o Brazylii i tym jak tam funkcjonowałam stawia mnie na nogi… kilka razy dziennie.
mamy pieniądze, możliwości, perspektywy, bezpieczeństwo… tylko szczęście gdzieś wyszło na spacer. pytanie co zrobić żeby je zanęcić z powrotem do europy.
W Meksyku tak samo! W miejscach, w których bieda aż piszczy – widać było uśmiechy na twarzach tubylców i radość życia, a w bogatych kurortach, gdzie każdy biega za dolarem – wszystko to zniknęło i od razu zgasł nasz zapał do tego miejsca!
Świetnie opisane targowanie się o te kilkanaście minut każdego ranka – zaraz po obudzeniu myślę podobnie – 10 minut poleżę, to wyjdę 10 minut później, a to z kolei spowoduje, że wrócę 10 minut później do domu. I tak 10 minut tu, 10 tam i się robi godzina, która gdzieś znika, a wydaje się tak ważna, tak potrzebna, bo po powrocie do domu jest tyle do zrobienia, a tak mało czasu.
Wyjście do sklepu? Strata pół godziny, przecież tak cennej!
A po powrocie do domu, nawet jeśli czas jest, to się rozpływa, bo sił nie ma żeby porobić co się chce – ot, choćby poczytać książkę.
I tak ten czas znika, a dużo się nie robi…
A co byłem w cieplejszym kraju (Hiszpania, Japonia) to nagle czas był, na wszystko, i nagle tego wszystkiego też wydawało się mniej… Mniej do zrobienia, mniej potrzeby robienia tylu rzeczy.
Podobnie w Tajlandii, choć z trudem się patrzy na slumsy ludzie zawsze mają uśmiech na twarzy
gratuluję !
Kobicuję!
Zajrzyj do mnie, zapraszam
http://okiemwiewiorki.blogspot.com/p/podroze.html
trzymam kciuki i pozdrawiam